Od premiery Call of Duty: Black Ops Cold War minął już blisko miesiąc. Mieliśmy już wystarczająco czasu, żeby zapoznać się ze wszystkimi broniami w multiplayerze i Zombie oraz ograć kampanię. Na chwilę przed premierę pierwszego sezonu oceniamy więc stan podstawowej wersji gry.
Dobra, satysfakcjonująca kampania
Kampania Call of Duty: Black Ops Cold War dzieje się w latach 80-tych. Po krótkim wprowadzeniu i odrobinie akcji stajemy twarzą w twarz z Prezydentem Stanów Zjednoczonych, Ronaldem Reaganem. Dowiadujemy się, że o naszej służbie i ryzyku dla kraju nie dowie się pewnie opinia publiczna, ale robimy coś bardzo ważnego. Jak to zwykle bywa, ratujemy świat. Tym razem przed Perseusem, sowieckim szpiegiem będącym poważnym zagrożeniem dla Stanów Zjednoczonych.
W grze wcielamy się w postać sojusznika CIA o pseudonimie "Bell". Na samym początku gry dostajemy portfolio naszego bohatera i musimy wypełnić w nim kilka luk. Wybieramy jego imię, nazwisko, przeszłość oraz parę cech charakteru. Co ciekawe, decyzje podejmowane w tej ostatniej rubryce wpływają również na gameplay. Problemy z agresją zapewnią nam prędkość przeładowania zwiększoną o 50%, a częste popadanie w paranoję przyspieszy ADS o 100%.
Cała kampania jest podzielona na kilka misji. Po krótkim monologu Reagana udajemy się do naszej bazy wypadowej, gdzie Bell zyskuje dostęp do mapy. Rozrzucone są po niej wszystkie dostępne w grze misje. Te fabularne odblokowywane są jedna po drugiej, a poboczne możemy wybrać w każdej chwili, w przerwie od poznawania uplecionej przez Treyarch intrygi.
Gameplay dostarcza z kolei wszystko, czego mogliście spodziewać się po kampanii Call of Duty. Chociaż kilkoma elementami odbiega ona od poprzednich single playerów Activision, rozgrywka jest pełna slow motion, wybuchów i ciągłej akcji. Pod tym względem naprawdę ciężko zarzucić coś twórcom. Kampania dostarcza mnóstwo frajdy i trwa na tyle krótko, żeby nie dać się sobą znudzić.
Przyjemnym zaskoczeniem jest również fabularna część gry. Chociaż ogólna intryga nie należy do zbyt skomplikowanych, podczas kolejnych misji dowiadujemy się coraz więcej o naszych towarzyszach i mamy do podjęcia sporo, ważnych decyzji. W przeciwieństwie do większości kampanii Call of Duty, tutaj faktycznie mają one jakieś znaczenie. Oszczędzenie lub wyeliminowane schwytanego podczas misji przeciwnika może wpłynąć później na nasze zakończenie. Nie jest to oczywiście poziom Heavy Rain, gdzie jedno ukończenie gry zachęcało do kolejnego, ale jest to bez wątpienia przyjemny dodatek do napakowanej akcją kampanii.
Doskonały początek Zombie
Razem z Black Ops Cold War wróciło Zombie. Po roku przerwy w postaci Modern Warfare, gdzie popularny tryb zastąpił pełny błędów i nieprzemyślanych decyzji Spec Ops, Treyarch stworzył nową mapę w celu przyciągnięcia z powrotem do nowego CoD-a bardzo dużej społeczności. Efektem starań dewelopera jest Die Maschine.
Podstawowy cel Zombie pozostaje niezmieniony. Wchodzicie na mapę, jak najszybciej staracie się odblokować Pack-A-Punch, a potem gra otwiera Was na całą resztę aktywności. Najważniejszą z nich jest oczywiście przeżywanie kolejnych fal zombie. Z każdą z nich liczba przeciwników rośnie, okazjonalne pokazują się również dużo twardsze bossy i wyzwanie staje się coraz trudniejsze. Zdobywane za zabijanie zombie punkty służą w grze jako główna waluta. Za nią kupujecie bronie ze ściany, ulepszacie posiadany już ekwipunek albo zdobywacie pasywne umiejętności porozrzucane po mapie.
Chociaż podstawy pozostają te same, Treyarch podjął bardzo świadomą decyzję obniżenia nieco bariery wejścia w Zombie. Społeczność ma się co prawda dobrze, ale rozpoczęcie swojej przygody z mapami z Black Ops 3 czy 4 wymagało spędzenia odrobiny czasu w przeglądarce internetowej, googlując rozwiązania i poradniki popularnych YouTuberów.
W Die Maschine sytuacja jest dużo prostsza. Gra prowadzi nas za rękę prosto do Pack-A-Puncha i stopniowo wprowadza w podstawowe mechaniki. Black Ops Cold War do Zombie dodało również dwie nowe waluty, zbierane jako drop z niektórych przeciwników. Możemy używać ich do tworzenia pancerzy i ulepszania rzadkości naszych broni.
Zombie w Black Ops Cold War jest prostsze I dużo bardziej przystępne. Die Maschine to w rezultacie idealna pierwsza mapa. Nowi gracze zostaną wprowadzeni w świat Zombie, poznają wszystkie podstawy i kiedy staną się już częścią społeczności, mogą wrócić do poprzednich gier, gdzie poprzeczka wisi nieco wyżej.
Skill-based Matchmakingu głównym bohaterem multiplayera
Kampania jest bardzo przyjemna, a Zombie stanowi satysfakcjonującą odskocznię od bardziej stresujących tytułów PVP. Głównym daniem Call of Duty wciąż pozostaje jednak multiplayer. Po ciężkim dla wielu weteranów serii Modern Warfare przyszedł czas na CoD-a od ulubieńców społeczności, Treyarch.
Najlepszymi elementami Black Ops Cold War są wszystkie te rzeczy, które w zeszłym roku zepsuło Infinity Ward. Z map zniknęły znienawidzone przez większość graczy drzwi, bezpiecznie zamykające kamperów w wybranych przez nich budynkach. Gra jest teraz dużo szybsza i wymaga znacznie więcej skilla. Trafione strzały w głowę są bardzo satysfakcjonujące i zadają więcej obrażeń, nagradzając celność. Mapy, chociaż nie należą do najlepszych i są często naszpikowane headglitchami, oferują rozgrywkę dużo bliższą klasycznemu Call of Duty. Wrócił nawet zmieniony delikatnie system prestiży, doskonała motywacja do grindu dla weteranów.
Jednym z większych problemów z kolei jest nowy system streaków. Wróciliśmy na szczęście do standardowego systemu punktów, ale przestały się one teraz resetować po śmierci. Zamiast tego każde kolejne zabójstwo w serii zwiększa mnożnik zdobywanych punktów. Kiedy jednak popełnimy błąd i umrzemy, licznik nie zostaje zresetowany. Musimy po prostu wejść na jeszcze jeden streak i dobić punkty niezbędne do którejś z wyższych nagród. Nowy system skutkuje ogromnym spamem streaków. Satysfakcja ze zdobywania wysokich serii zniknęła, a w jej miejsce pojawił się model, w którym niemalże każdy jest w stanie wbić w dłuższym meczu Chopper Gunnera czy War Machine.
Największymi problemami Black Ops Cold War pozostają z kolei rzeczy częściowo wyjęte z Modern Warfare. Jedną z nich jest system klas. Treyarch postanowił loadouty z poprzedniej części wzbogacić o dzikie karty. Do głównej broni i shotguna z pięcioma dodatkami jesteśmy więc w stanie dorzucić sześć perków albo dwa granaty ofensywne. Podstawowa broń może nawet mieć osiem dodatków, jeżeli najdzie nas na to ochota. Jesteśmy w stanie dopakować naszą klasę o mnóstwo, cennych rzeczy, nie ponosząc żadnych konsekwencji. Balans, który kiedyś wprowadzały systemy Pick 10 i Pick 13 całkowicie zniknął.
U podłoża większości problemów leży z kolei Skill-Based Matchmaking. Na Esporterze poruszaliśmy ten temat wiele razy. Niestety wygląda na to, że słynny SBMM zostanie z Call of Duty na dobre. Granie ze znajomymi jest teraz dużo bardziej uciążliwe, szczególnie jeżeli widać między Wami wyraźną różnicę w skillu. Jedynym ratunkiem pozostaje w rezultacie League Play, który według plotek ma w końcu pojawić się w Black Ops Cold War. Tam SBMM będzie miał rację bytu, a motywacją do rozgrywania trudniejszych spotkań z równymi sobie przeciwnikami będzie system rankingowy.
Call of Duty: Black Ops Cold War to kawał solidnego CoD-a. Kampania jest świetną rozrywką na dwa, krótsze wieczory, a Zombie wprowadzi do popularnego trybu mnóstwo nowych graczy. Multiplayer, chociaż wymaga jeszcze nieco pracy, będzie stawał się coraz lepszy z kolejnymi sezonami. Doświadczeni fani Call of Duty dostali solidną bazę pod świetną grę. Przy odrobinie chęci ze strony Treyarch i regularnych aktualizacjach, Cold War może zapisać się w historii jako bardzo dobry CoD.