Valorant - recenzja

Valorant /materiały prasowe

​Jeśli po wielu latach dominacji Counter-Strike'a wśród sieciowych FPS-ów uważasz, że czas na coś nowego, koniecznie sprawdź Valoranta.

Odpowiada za niego studio Riot Games, które możecie znać przede wszystkim za sprawę League of Legends. Swój nowy projekt wypromowało ono w ryzykowny, acz - jak się ostatecznie okazało - szalenie efektowny sposób. Valorant we wczesnej wersji nie został udostępniony szerszemu gronu, a jedynie wąskiej grupie streamerów Twitcha. Oglądając ich poczynania, można było zostać kolejnym szczęśliwcem, któremu będzie dane zagrać w betę. I tak dalej, i tak dalej. W końcu zaczął działać efekt kuli śniegowej i Valorant znalazł się na językach większości entuzjastów multiplayerowego strzelania. Czy ten cały hype był wart tego, co ostatecznie otrzymaliśmy? Nie omieszkałem tego sprawdzić!\

Reklama

Zacznijmy od tego, że Valorant nie jest grą dla każdego. Jeśli jesteś casualem, który lubi sobie od czasu do czasu "popykać przez sieć", prawdopodobnie odbijesz się od niego jak od ściany. Riot Games postawiło na rozgrywkę w stylu turniejowym, bez trybów dla niedzielnych graczy. Co prawda, dało nam opcję poćwiczenia w ramach treningu, ale nie wiem, ile czasu trzeba by z nią spędzić, by wyjść od poziomu "casual" do poziomu "dobra, jestem w stanie skopać kilka tyłków".

Głównym trybem rozgrywki w Valorant są klasyczne mecze pięciu na pięciu, toczące się aż do trzynastu wygranych rund (każda potyczka jest rankingowa, co dodatkowo podkręca poziom adrenaliny). Jedna z drużyn musi podłożyć bombę w jednym z dwóch wskazanych miejsc, a zadaniem drugiej jest - rzecz jasna - odpieranie ataków. Jeśli podczas realizowania zadania zginiemy, nie odradzamy się i musimy czekać na rozpoczęcie kolejnej rundy. Te są jednak na tyle krótkie, że chyba ani razu nie zacząłem się nudzić, czekając na powrót na plac boju.

W grze liczy się nie tylko taktyka, praca zespołowa i umiejętności strzeleckie. Podobnie jak w Counter-Strike'u, rozgrywkę rozpoczynamy z pistoletami, ale z czasem - eliminując przeciwników i wygrywając rundy - zdobywamy kredyty, które pozwalają nam się dozbrajać. Jednak na tym podobieństwa do CS-a się kończą. Raz, że w Valorancie obie drużyny mają dostęp do tego samego wyposażenia, a dwa, że mogą ponadto kupować umiejętności, odmienne dla poszczególnych postaci. Jedna pozwala nam się teleportować, druga zadać obrażenia wrogowi kryjącemu się za ścianą, trzecia - wypuścić bota namierzającego przeciwników... Jest tego naprawdę sporo i potrzeba sporo czasu, by sprawdzić dogłębnie każdą z klas i wypracować optymalny dla siebie styl gry.

Riot Games na start przygotowało zaledwie cztery plansze, ale są one naprawdę dopracowane i zróżnicowane. Nie tylko pod względem wyglądu, ale także rozgrywki. Na każdej zastosowano odmienny mechanizm typowy tylko dla niej. Na jednej mamy aż trzy miejsca, w których możemy podłożyć bomby, na drugiej pojawiają się teleporty, na trzeciej występują drzwi sterowane przełącznikami, a na czwartej możemy wspinać się po linach. Liczę, że już niedługo twórcy wprowadzą kolejne, równie ciekawe mapy.

Valorant dostarcza sporo emocji, szczególnie gdy trafimy do drużyny, która potrafi współpracować i się komunikować. Także tobie, drogi graczu, radzę wyposażyć się w mikrofon, który pozwoli ci porozumiewać się z kompanami. Jeśli tego nie zrobisz, będziesz mógł wprawdzie korzystać z systemu pingowania (możesz dzięki niemu poinformować o pozycji przeciwnika czy o istotnym miejscu), ale to za mało, by wykorzystać cały potencjał drużynowej rozgrywki.

Wiem, że dla większości miłośników multiplayerowych strzelanek nie będzie to istotne, ale muszę o tym wspomnieć. Otóż Valorant w mojej opinii wygląda bardzo przeciętnie i nie zdziwię się, jeśli Riot Games już za dwa-trzy lata zdecyduje się na gruntowne odświeżenie oprawy graficznej. O udźwiękowieniu nie ma się co rozpisywać, bo i tak tuż po rozpoczęciu meczu zostaje ono zagłuszone przez głosy kompanów.

Czy Valorant to godny konkurent dla Counter-Strike'a? Jeśli liczyliście na duży powiew świeżości, to będziecie zawiedzeni, ale jeżeli po prostu mieliście ochotę zagrać (po tylu latach) w coś innego, to z pewnością warto. Tym bardziej, że niczym nie ryzykujecie - nowa produkcja Riot Games działa w modelu free-to-play.

Nie sposób wydać ostateczny werdykt w jej sprawie, bo takie projekty zwykle dynamicznie się zmieniają i po kilku latach od premiery w wielu aspektach nie przypominają oryginału. Mogę powiedzieć, że Valorant już na tę chwilę jest bardzo dobrym, sieciowym FPS-em, a jeśli tylko Riot Games nie spocznie na laurach i będzie go umiejętnie rozwijać, niewykluczone, że kiedyś stanie się "nowym CS-em".

ESPORTER
Dowiedz się więcej na temat: Valorant
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy