Call of Duty: Black Ops Cold War - pierwsze wrażenia po prezentacji multiplayera

Call of Duty: Black Ops - Cold War /materiały prasowe

​Po długich miesiącach oczekiwań fani Call of Duty wreszcie dostali to, czego spodziewali się jeszcze w sierpniu. Zobaczyliśmy multiplayer Black Ops Cold War. Dostaliśmy oficjalną datę premiery, szykujemy się już na otwarte bety, ale zanim to nastąpi, postanowiliśmy podsumować nasze wrażenia z pierwszego pokazu.

W trybie fabularnym nowy Black Ops pozwoli wkroczyć w sam środek zimnej wojny w latach 80., a zadaniem graczy będzie powstrzymanie sowieckiego szpiega o pseudonimie Perseus. Wszystko w oparciu o prawdziwe wydarzenia. Co interesujące, przed kampanią będziemy mogli stworzyć postać główną, w rozbudowanym edytorze. Moduł dla pojedynczego gracza zdążyliśmy już omówić, a co z opcją dla wielu graczy?

Modern Warfare skutecznie zabiło moją ekscytację Call of Duty. Już od pierwszych dni listopada byłem zmęczony camperami, nie mogłem patrzeć na claymore’y, a wszechobecna wtedy jeszcze meta M4 i 725 doprowadzała mnie do szału. Mam więc za sobą rok bez Call of Duty. Śledziłem wyjątkowo nieszczęśliwy start CDL, który dopiero Champsami wzbudził we mnie jakiekolwiek nadzieje na przyszły sezon.

Reklama

Przez kilka tygodni graliśmy nawet ze znajomymi w Warzone, najbardziej udaną część tego roku w wykonaniu Activision. Do pokazu podchodziłem jednak bardzo chłodno, ze świadomością, że pada na przysłowiowy kołek odwiesiłem jeszcze w zeszłym roku.

Nie uważam, żeby był to wyjątkowo udany reveal ze strony Treyarch. Owszem, dowiedzieliśmy się o kilku ciekawych zmianach, zobaczyliśmy brak drzwi i nowy system modyfikacji broni. Gdyby jednak wyciągnąć ze wszystkich grafik dopisek "Call of Duty", pomyślałbym prędzej, że patrzę na kolejnego Battlefielda. Po raz kolejny widać pełny focus na duże mapy z pojazdami, przejmowaniem punktów i latającymi nad głowami helikopterami.

Ostatecznie wizją nadchodzącego Black Ops Cold War jestem jednak podekscytowany. Aby wymazać z głowy obrazki rodem z Battlefielda i strzelającego z łodzi Scumpa, musiałem spędzić trochę czasu, oglądając materiały ekspertów od Call of Duty. Z pomocą przyszli m.in. XclusiveAce, Drift0r,  PrestigeIsKey i PinGuiNPL. Dzięki ich materiałom, skupiającym się przede wszystkim na 6v6, jedynym, słusznym elemencie Call of Duty, zdałem sobie sprawę, że weteranów CoD-a może jednak czekać całkiem interesujący rok.

Dobre zmiany

Najbardziej pozytywne elementy Black Ops Cold War to przede wszystkim odwracanie wszystkich bzdur, o jakie pokusiło się w tym roku Infinity Ward. Mapy wracają do klasycznych, trzech linii. Mini mapa wreszcie zacznie działać normalnie, oznaczając czerwonymi punktami osoby, które oddały strzał z broni bez tłumika. Dead Silence wraca jako perk, w delikatnie zmienionej formie. Co najważniejsze, koniec z otwieraniem i zamykaniem drzwi.

Comeback zaliczają nawet tak drobne, zapomniane już przez wielu elementy jak Theater Mode, pozwalający na swobodne oglądanie powtórek rozegranych meczów. Wrócił uwielbiany przez weteranów Call of Duty deweloper, który ewidentnie obserwował reakcje wielu fanów na poczynania Infinity Ward. Już pierwszego dnia widać było efekty feedbacku profesjonalistów po przetestowanej alphie. Chociaż wciąż wiele nowości w Black Ops Cold War zostało stworzonych na nową modłę Modern Warfare, poczyniono na tyle dużo zmian z myślą o weteranach, żeby zachęcić ich do powrotu.

Największym usprawnieniem względem Modern Warfare jest jednak time to kill. Claymore’y doprowadzały do szału, sprint out time irytował, ale to TTK był ostatecznie główny powodem dla tak camperskiej mety MW. W wielu przypadkach, kiedy wbiegało się do pokoju na siedzącego za stołem na Azhir Cave campera, nie było wystarczająco czasu, żeby zareagować. Jak słusznie powiedział w swoim ostatnim materiale PinGuiNPL, TTK nie może wyglądać tak samo dla strzałów w głowę i strzałów w stopę. W Black Ops Cold War na szczęście sytuacja wygląda zupełnie inaczej.

Według obliczeń XclusiveAce’a, który klatka po klatce analizował swoje materiały nagrane podczas alphy, TTK Black Ops Cold War jest dużo bardziej zbliżony do Black Ops 4. Zwiększony headshot multiplier, z ok. 1,1 w Modern Warfare do ok. 1,4 w Black Ops Cold War, może jednak znacząco time to kill zmniejszyć. Do Call of Duty wraca w rezultacie tzw. skill gap, a strzelanie w głowę wreszcie będzie należycie nagradzane.

Nutka kontrowersji

Czym byłby pokaz nowego Call of Duty bez odrobiny kontrowersji... Głośnym echem, zaraz po zakończonej transmisji Treyarch, odbiła się decyzja o zmianie streaków. Chociaż powrót do scorestreaków na pewno ucieszył większość fanów, brak resetowania wyniku po śmierci wielu graczom zapewnił przykre flashbacki do czasów WW2. Wina w tym przypadku leży jednak przede wszystkim po stronie Treyarch, które nie znalazło czasu podczas swojego streama, żeby wyjaśnić motywacje stojące za zmianą systemu scorestreaków. Zanim w ogóle zacznę wyrażać własną opinię, w kilku słowach wyjaśnię Wam, jak wygląda nowa koncepcja dewelopera.

Zabójstwa, asysty i przejmowanie strategicznych lokacji będzie dawało nam punkty, tak jak wyglądało to w każdym innym Call of Duty. Główna różnica polega jednak na tym, że po śmierci nasz wynik się nie resetuje. Zamiast zaczynać wbijanie punktów od nowa, zostajemy w tym samym momencie, w którym byliśmy w poprzednim życiu. Decyzja, która z początku wyglądała na ukłon w stronę słabych graczy, okazuje się mieć zaskakująco dużo sensu.

Liczby punktów potrzebne do zdobycia poszczególnych nagród znacząco wzrosły, a w system wbijania streaków wbudowano nową mechanikę, Score Chain. Z każdym kolejnym zabójstwem podczas jednego życia rośnie nasz mnożnik zdobywanych punktów. Za drugą eliminację dostaniemy więc dodatkowe 50 punktów, a za trzecią 100. Za piątą eliminację z rzędu, zamiast dostawać standardowe 100 punktów, dostaniemy ich aż 500. W rezultacie, nowy system scorestreaków nie ma pomagać słabszym graczom, tylko walczyć z campieniem po końcowe eliminacje i zachęcać do grania objective’u.

Nie jestem jeszcze pewny, czy ten mechanizm będzie działał dokładnie tak, jak założyło to sobie Treyarch. XclusiveAce słusznie zauważył również, że satysfakcja ze zdobywania niektórych nagród może zniknąć, biorąc pod uwagę, jak niewielkie znaczenie ma teraz umieranie. Kiedyś śmierć na 100 czy 200 punktów od Gunshipa doprowadzała do szału. W Black Ops Cold war będzie można tylko wzruszyć ramionami i poczekać na odrodzenie, w celu dobicia tych brakujących kilkuset punktów.

Nie mam jednak nic przeciwko odrobinie eksperymentów. Treyarch ewidentnie próbuje osiągnąć coś więcej niż zapewnienie amatorom darmowego RC-XD czy UAV. Może się okazać, że w połowie roku zatęsknimy za starym systemem nagród. Na całe szczęście, niemalże wszystko będzie lepsze niż killstreaki z Modern Warfare.

Drugim, nieco większym potencjalnie problemem Black Ops Cold War jest system modyfikacji broni. Gunsmith jest dla mnie chodzącym przykładem naprawiania czegoś, co nigdy nie było zepsute. Oryginalne i przemyślane systemy Pick 10 oraz Pick 13 w Call of Duty od lat sprawdzały się bez żadnych zastrzeżeń. Mieliśmy w ten sposób satysfakcjonujący balans pomiędzy perkami, dodatkami do broni i granatami oraz pełną dowolność w modyfikowaniu swojej klasy.

Gunsmith wprowadził dziesiątki nikomu niepotrzebnych dodatków, czego kwintesencją była nakładana zamiast tłumika metalowa puszka. W przeciągu miesiąca gracze odkryli kilka najlepszych dodatków i nie zmienili ich aż do teraz. W połączeniu ze Skill-Based Matchmakingiem jest to przepis na lobby pełne identycznych klas postaci.

Po tak nieudanym roku w wykonaniu Modern Warfare ciężko ekscytować się więc na powrót Gunsmitha. Stary, dobry system dzikich kart może wprowadzić jednak do tworzenia klas nieco różnorodności. Dodatkowe granaty odłamkowe i 7 dodatków na broni przyprawiają oczywiście o gęsią skórkę. Na szczęście Treyarchowy Gunsmith to nie system identyczny do tego z Modern Warfare, tylko połączenie pomysłów Infinity Ward z oldschoolowym Pick 10. Jest więc cień szansy na lepszą modyfikację, która nie będzie kręcić się wyłącznie wokół monolitycznego tłumika.

Dużo... wszystkiego

Moją największą obawą względem Black Ops Cold War pozostaje to, co powtarzałem niczym mantrę podczas Ostatniego Bastionu przed premierą Modern Warfare. Ta gra wydaje się pełna różnego rodzaju trybów, które w niczym nie przypominają klasycznego Call of Duty. MW wprowadziło Ground War, grywalny wyłącznie ze względu na brak Skill-Based Matchmakingu. Połowa map została znienawidzona jeszcze na etapie bety, a trybu 10v10 nie ruszył dosłownie nikt, kiedy tylko dodano opcję filtrowania meczów. Weterani mają za sobą rok grindowania na zmianę Shipmentu i Shoot House.

Po oficjalnym revealu Black Ops Cold War z kolei, ciężko było stwierdzić, czy wciąż jest to Call of Duty. Przez pierwsze 15 minut trzy różne kobiety próbowały przekonać mnie do tego, że Combined Arms na Armadzie to najlepsze, co spotka mnie w życiu. Z jakiegoś powodu wydawało im się, że skoro zakochałem się w Black Ops 4, spodoba mi się też przejmowanie łódkami punktów na środku Oceanu.

Czekaliśmy pół godziny, żeby dowiedzieć się czegokolwiek istotnego na temat klasycznego 6v6. Na jedną z ważniejszych części pokazu, zostawioną na sam koniec, wybrano z kolei Fireteam, 40-osobowy tryb gry, gdzie 10 różnych drużyn będzie walczyło na jednej, dużej mapie.

Może się okazać, że Combined Arms, wbrew dosyć negatywnym opiniom graczy po ostatniej alphie, odmieni moje życie, a Fireteam faktycznie zrewolucjonizuje rynek multiplayerów, jak starał się to sugerować David Vonderhaar. Na ten moment dużo szybciej uwierzę jednak w teorię, że po premierze utkniemy na pięciu mapach 6v6, patrząc jak sponsorowani przez Activision streamerzy grają siódmy w tym miesiącu turniej w Fireteam.

Chociaż do tej końcowej części tekstu wkradła mi się odrobina ironii, jestem naprawdę ciekawy Black Ops Cold War. Większość moich negatywnych odczuć dotyczących minionego pokazu opiera się wyłącznie na przeczuciu i osobistych wrażeniach. Pozytywne elementy to z kolei wyłącznie fakty. Lepszy TTK, brak drzwi, powrót do starego map designu czy stary, dobry Dead Silence. Biorąc pod uwagę, jak nisko Infinity Ward zawiesiło poprzeczkę swoją ostatnią "grą", przed nami niewątpliwie lepsze czasy.

ESPORTER
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy