Gra sprzedaje się fenomenalnie, powoli zbliżają się pierwsze mecze odświeżonej sceny esportowej, model mikropłatności wydaje się bardzo rozsądny, a wprowadzony wczoraj Battle Pass motywuje do gry. Chociaż z zewnątrz wszystko wydaje się w jak najlepszym porządku, jeżeli zagłębicie się odrobinę w środowisko Modern Warfare, na wierzch wychodzą problemy, które mogą niedługo odbić się na żywotności nowego Call of Duty.
Zanim przejdę do sedna, pozwólcie, że zaznaczę, jak bardzo doceniam niedawny początek pierwszego sezonu oraz cały, darmowy content jaki przyszedł razem z nim. Nie wszystko oczywiście jest idealnie, jestem daleko od okazywania pełnego wsparcia dla karnetu w jego aktualnym stanie, ale wreszcie skończyliśmy z Season Passem, społeczność nie została podzielona w żaden znaczący sposób, a Battle Pass oraz sklep z dodatkami kosmetycznymi zawiera wyłącznie przedmioty wpływające na wygląd naszych broni, profili i postaci. Co więcej, nie ma broni w skrzynkach, a długo wyczekiwane nowości zostały udostępnione dla wszystkich graczy. Mam nadzieję, że jest to początek nowej monetyzacji Call of Duty i tak będzie to wyglądać przez całe Modern Warfare.
Przecieki źródłem nadziei społeczności
Już na samym początku zdradzę Wam, że największym moim zdaniem problemem Modern Warfare jest komunikacja pomiędzy deweloperem a społecznością. Ostatecznie nie ma nic gorszego niż ignorowanie najczęściej poruszanych przez graczy tematów. Jeżeli coś ma doprowadzić do pustoszenia serwerów, będzie to trzymanie fanów w niepewności, a nie silne shotguny, zepsute M4 czy claymore’y.
Początki wydawały się wyjątkowo obiecujące. Na nowego kozła ofiarnego została wybrany jedna z osób odpowiedzialnych za projektowanie multiplayera w Infinity Ward, Joe Cecot. Joe regularnie udzielał się na Twitterze, żartobliwie odpowiadał na krążące po internecie klipy z 725 w roli głównej, jednocześnie obiecując zmiany.