Puste trybuny, protesty, smutek organizatorów - taki obraz tegorocznego IEM-a

Pomimo starań organizatorów niestety, nie udało się wpuścić do Spodka publiczności /Tomasz Kawka /East News

​IEM Katowice co roku było wielkim świętem esportu nie tylko w Polsce, ale i na świecie. Setki tysięcy ludzi oglądało zmagania przez internet, natomiast regularnie ponad 100 tysięcy osób zjawiło się w tym celu w katowickim Spodku oraz Miejskim Centrum Kultury. Tegoroczna atmosfera wokół wydarzenia jest jednak zgoła odmienna. Z obawy przed koronawirusem wojewoda śląski zakazał publiczności uczestnictwa w evencie. Nie dziwi zatem fakt, że IEM 2020 jest wyjątkowo gorzki.

Jeszcze wczoraj wydawało się, że wydźwięk artykułów publikowanych na różnych portalach będzie inny. W głowie kroił się bowiem scenariusz wyrażeń i zwrotów typu "nic się nie zmieniło", "jednak z publicznością" czy "mimo strachu wszystko dobrze się skończyło". Ostatecznie nie wszystko dobrze się skończyło. A może właśnie skończyło się lepiej, niż mogło?

Koronawirus to realny problem

Zagrożenie nowym typem wirusa to aktualnie temat poruszający świat. Kilka krajów ma bowiem z nim coraz większy problem. Infekcja rozprzestrzenia się również w Europie, gdzie głównym ośrodkiem zmartwienia są Włochy. Zwracając uwagę, w jakie miejsca trafił wirus, wręcz kwestią czasu jest, by oficjalnie ogłoszono informację o zarażonej osobie w Polsce.

Reklama

Mimo tego dość długo wszyscy zapewniali, że ten kłopot IEM-a nie dotyczy. Na wszelki wypadek organizatorzy zapowiedzieli zwiększenie środków ostrożności, by lepiej zadbać o bezpieczeństwo wszystkich znajdujących się w obiekcie. Gdy temat prawie został uznany za zamknięty, przyszedł czwartek, wywracając wszystko do góry nogami.

Zaczęło się od bomby - słowa w senacie o zbadaniu całej sprawy. Od tego momentu wokół imprezy doszło do ogromnego zamieszania. Szereg pojawiających się informacji. Dziennikarze walczyli o wiadomości, ESL o rozwiązanie sprawy, weryfikując słowa polityków. Finalnie wszyscy czekali jednak na to, co powie wojewoda śląski, do którego ostatecznie należała decyzja.

Smutek organizatorów

Krótko przed 20:00 zapadł werdykt - IEM musi odbyć się bez udziału publiczności, gdyż zagrożenie epidemiologiczne jest zbyt duże. Dla organizatorów padł najgorszy możliwy wyrok. I nie chodzi już nawet o straty finansowe, jakie przyniesie taka decyzja, choć te oczywiście będą ogromne.

Chodzi tu jednak o coś więcej. Coroczne święto, odwiedzane przez ponad 150 tysięcy fanów, straci swój największy atut. Zamiast pełnego MCK-a i tłumów na IEM Expo - pusto. Zamiast głośnego dopingu i wypełnionego Spodka podczas meczów - pusto. Ta pustka ogarnęła m.in. Michała "CARMACA" Blicharza, który podczas oficjalnej transmisji powstrzymywał łzy, informując o zamknięciu obiektu dla kibiców.

Protesty - tylko po co?

Decyzja wojewody, choć bezwzględna, przede wszystkim dla organizatorów jest w pełni zrozumiała. Mimo tego wielu fanów nie kryje rozgoryczenia takim obrotem sytuacji, wyrażając swą frustrację w social mediach. Na tapetę brana jest sterta mniej lub bardziej poważnych argumentów, lecz ostatecznie dyskusja nie ma już wielkiego znaczenia w kontekście zmiany decyzji.

Część fanów zdecydowała się na stworzenie inicjatywy "Szturm na Spodek", która szybko wzbudziła spore zainteresowanie. Organizatorzy akcji dali do zrozumienia, iż jest to jedynie żart nieco rozweselający ponurą atmosferę, jednocześnie prosząc, by nikt nie wziął tego na poważnie i nie poszedł pod Spodek "szturmować bram".

Kilkudziesięciu lub kilkuset śmiałków nie trafiło na ten przekaz, nie zrozumiało go lub nie chciało go usłyszeć. Nie dość, że zakłócają oni pracę organizatorom i narażają ich na konsekwencje, to jeszcze wykrzykują wulgarne przyśpiewki w stronę śląskiego wojewody. Ludziom tym brakuje chyba pełnego obrazu sytuacji, gdyż decyzja o zamknięciu IEM-a to nie "widzimisię" polityka, tylko kwestia rzutująca na zdrowie i życie wielu tysięcy Polaków. W tym zdaniu nie ma grama przesady.

Mówimy wprawdzie o niewielkiej grupie osób. Ta grupa nie zdaje sobie również sprawy, jak takim zachowaniem negatywnie może wpłynąć na odbiór IEM-a. Tradycyjne media mogą zrobić z tego dość klarowny i nieprzychylny materiał, jaki trafi do odbiorców. Sama impreza na tym nie ucierpi, lecz powszechna opinia wśród ludzi mających jedynie świadomość o evencie może ulec znacznemu pogorszeniu.

"Show must go on"

Określenie przed imprezowego czwartku "czarnym" byłoby kontrowersyjnym żartem, choć dla ESL-a na pewno minione godziny kojarzą się z rozgoryczeniem, smutkiem, żalem i jeszcze kilkoma innymi emocjami powszechnie uważanymi za negatywne.

Impreza jednak trwa. Bez kibiców nadal trzeba wyłonić zwycięzców zmagań. W Counter-Strike'u: Global Offensive na placu boju pozostało sześć drużyn. W StarCraft II wciąż szansę na dobry rezultat ma m.in. Mikołaj "Elzaer" Ogonowski. Gra się zatem toczy i toczyć się będzie do samego końca.

Po przełknięciu bardzo gorzkiej pigułki organizatorzy zakasali rękawy i wrócili do działania. Skoro turnieje i tak mają miejsce, ESL zamierza w transmisji oddać to, co działoby się w obiekcie dzięki publiczności. Pozostaje włodarzom życzyć powodzenia, by chociaż na streamie rzeczywiście doszło do święta światowego esportu.

Patryk Głowacki

ESPORTER
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy