Reklama

Podsumowanie Mistrzostw Świata w Smite i Paladins, Dzień 3

​Cały weekend esportowych emocji podczas tegorocznego Hi-Rez Expo na DreamHack Atlanta sprowadziło się do tego dnia. Championship Sunday, jak zwykło mawiać się w Call of Duty, przyniosło nam finały Mistrzostw Świata w dwóch grach studia Hi-Rez.

Smite World Championship

Najpierw przyszedł czas na Smite’a. Kiedy na scenie obok cały czas trwało Paladins Console Wars, fani Moby Hi-Rez Studios zapełnili wszystkie siedzenia i rozsiedli się na krzesłach w oczekiwaniu na finałowe BO5. Odpadło eUnited, Mistrzowie Świata z zeszłego roku, polegli również Dignitas i NRG. Na placu boju zostały czwarty i szósty seed. Splyce, które w styczniu ogłosiło zakup miejsca w profesjonalnej lidze Smite’a, przeciwko Team RivaL, europejskiej drużynie pozostającej dokładnie w tym samym składzie od ponad półtora roku.

Reklama

Splyce czekało na swoje pierwsze zwycięstwo w dużym turnieju w historii organizacji, a RivaL starało się przerwać passę drugich miejsc, jaką zbudowali przez ostatnie miesiące. Początek dużo lepiej wyszedł tej drugiej organizacji. Pierwsza krew na konto RivaL przyniosła za sobą kilka kolejnych zabójstw oraz przewagę w złocie rosnącą w zabójczym tempie. Splyce próbowało się postawić, stawiało jakiś opór, ale nie udało im się powstrzymać pędzącego po zwycięstwo rywala.

Druga gra zaczęła się nieco inaczej. To Splyce otworzyło tabelę, chociaż na odpowiedź ich przeciwnika nie musieliśmy długo czekać. Kolejne 20 minut obie drużyny wzajemnie przeganiały się w różnych pomysłach, na ich konta trafiały kolejne zabójstwa, a różnica w złocie cały czas nie była na tyle znacząca, żeby już na tym etapie przesądzić o wyniku drugiej mapy. Doping publiki wreszcie dał się jednak we znaki Splyce, bowiem od pewnego momentu wszystko zaczęło iść po ich myśli. Wygrane teamfighty, zabierane kolejne objectivy... Przewaga rosła, a Splyce nie dało jej sobie odebrać. Kilka minut później na scenie głównej mieliśmy już remis.

Chociaż na ekranie widniało 1-1 w finałowym BO5, w trzeciej grze powtarzała się tendencja, jaka towarzyszyła również poprzednim dwóm mapom. Team RivaL lepiej zaczynał spotkania. Sprawniej poruszali się po mapie, efektywniej zabierali kluczowe punkty mapy i udawało im się cały czas utrzymywać przewagę paru tysięcy złota. Znów powtórzył się jednak scenariusz z drugiej mapy. RivaL zabierało drobną przewagę i powoli próbowało pokonać przeciwnika, a Splyce zabierało całe teamfighty. Kilkoma świetnymi akcjami popisali się Cyno i Moswal, wyprowadzając swoją drużynę na prowadzenie.

Kiedy to Splyce zyskało sobie przewagę na początku gry będącej dla nich punktem meczowym, przyszedł czas dla Team RivaL, żeby pokazać co potrafią. Tym razem to Amerykanie zgarniali teamfighty. Zabierali mapę swoim rywalom i dorobili się przewagi ponad ośmiu tysięcy złota. Kawał świetnego spotkania grał Wlfy. 10 zabójstw na jego koncie jednoznacznie pokazywało, że to on ma tutaj doprowadzić RivaL do remisu. Zanim jednak padł pierwszy Phoenix, a fani doczekali się rozstrzygnięcia czwartej gry, Splyce odstawiło obronę, jakiej nie powstydziłaby się żadna drużyna. Pod koniec gry tracili ponad 20 tysięcy złota, a mimo to nie dawali RivaL wejść do swojej bazy. Wreszcie jednak polegli, kończąc marzenia rozemocjonowanej publiczności, która wyczekiwała powrotu na miarę najlepszej mapy tego turnieju.

Niech o jakości tego spotkania świadczy fakt, że Paladins World Championship zaczęło się wcześniej i wcześniej również się skończyło. Wydarzenie, na które cała społeczność Smite’a czeka przez równy rok, ukoronowanie Mistrza Świata, miało sprowadzić się do jednej mapy, prostego BO1.

Pierwszy Gold Fury trafił do Splyce, Amerykanie zgarniali kolejne zabójstwa, pewnie zgarniali kolejne kawałki mapy, a gdy w 20 minucie mieli pięć tysięcy złota przewagi, w ich ręce trafił również Fire Giant, wieża oraz... Phoenix! Nie takiej gry spodziewaliśmy się, sądząc po tym, jak długo trwała poprzednia. Splyce parło do przodu, na ich konto trafiało kolejne złoto i nie mieli zamiaru się zatrzymywać.

Te 10 minut od zdobycia drobnej przewagi do upragnionego zwycięstwa sprawiały wrażenie niczym rozegranych na jednym oddechu. Dopiero gdy padł ostatni Phoenix, zawodnicy RivaL poumierali, a ich baza wreszcie stanęła otworem, można było wznieść ręce do góry i nacieszyć się owacją na stojąco amerykańskich fanów. Splyce udało się uciec spod presji potencjalnego oddania gry i na piątej mapie zamknąć to, co należało im się od co najmniej godziny. Mamy nowego Mistrza Świata w Smite’a!

Paladins World Championship

Kiedy Splyce i Team RivaL walczyli o Mistrzostwo Świata, doczekali się również swoich emocji fani Paladins. Natus Vincere przeciwko Team Envy, Europa konta Ameryka. Ci pierwsi przyjechali do Atlanty jako faworyci do zdobycia tytułu i raz za razem udowadniali, że są tego warci. 4-1 przeciwko Virtus.pro, 4-1 z Fnatic i pewny awans do wielkiego finału. Po drugiej stronie sceny siedziało amerykańskie Envy, które w ostatnich sekundach wyrwało zwycięstwo z rąk Spacestation Gaming  w swoim poprzednim spotkaniu. Jak powiedział jednak trener Na’Vi przed rozpoczętym meczem, dostaliśmy finał pomiędzy dwiema najlepszymi drużynami na świecie, które w pełni zasługiwały na tę szansę.

Jeżeli mielibyśmy z pierwszej gry wyciągać jakieś wnioski, śmiało można by powiedzieć, że czeka nas wyrównany finał pełny emocji. Kiedy dogrywka w walce o punktu przy stanie 2-2 trwała dobrych kilka minut, wiesz, że trafiły na siebie dwie doskonałe drużyny. Envy było w pewnym momencie o mały krok od wygrania pierwszej mapy. Kolejna dogrywka, pod sam koniec eskorty, trafiła jednak na konto ich Na’Vi, które chwilę później zamknęło pierwszą gre, obejmując prowadzenie w BO5.

W kolejnej grze odgryzło się jednak Envy, szybko doprowadzając do remisu. Randomnoob wrócił z kilkoma świetnymi zagrywkami, które pokazywał już w półfinale przeciwko SSG. 4-0 było już scenariuszem niemożliwym, a Amerykanie pokazywali, że nie planują poddawać się bez walki. Na’Vi miało jednak też kilka rzeczy do powiedzenia. Pełna dominacja na wybranej przez siebie mapie, szybkie 4-0 i 2-1 w BO7.

Kolejna gra przyniosła nam cały wachlarz emocji oraz powtórkę z pierwszego meczu. Dobrze zaczęło Na’Vi, wygrywając szósty punkt z rzędu i szykując się na kolejne szybkie zamknięcie gry. Tym razem Envy udało się jednak odeprzeć ataki rywala, zdobyć kilka punktów na swoje konto i doprowadzić do kolejnego 3-3. O czwartej mapie zadecydowała walka o punkt, który trafiło na konto amerykańskiej drużyny mimo kilku widowiskowym akcjom ze strony DPS-ów Na’Vi. Ciężko było jednak rywalizować z Rockmonkey i jego 17/5.

Ciężko było również rywalizować z nim w następnej grze, której scenariusz pisała pewnie osoba odpowiedzialna za wczorajszy półfinał pomiędzy Spacestation Gaming a Team Envy. Amerykanie nie tylko pokazali pazury, ale rozszarpali nimi Mistrzów Świata, uświadamiając zarówno im, jak i publiczności zebranej na trybunach, że nie interesuje ich drugie miejsce. Nawet wtedy, gdy przy wyniku 3-3 na piątej mapie Na’Vi brakowało jednego procenta do zdobycia kolejnego punktu, Envy odnalazło sposób na powrót, wskakując na plecy Rockmonkeya. Nagle faworyt stał pod ścianą, a Amerykanie byli o jedną mapę od tytułu najlepszej drużyny Paladins.

I tak jak Wlfy niósł Team RivaL w finale Smite World Championship, tak Rockmonkey doszedł do wniosku, że znudziło mu się przegrywanie. 15 zabójstw bez żadnej śmierci, prawie 60 tysięcy zadanych obrażeń. Nie tego spodziewaliśmy się po Na’Vi, ciężko było też uwierzyć, że Team Envy może wspiąć się tak wysoko. Zamiast obrony tytułu, dostaliśmy nowego Mistrza Świata. W niedzielny wieczór historia zapisała się w nieco inny sposób, niż zakładała większość zebranych w Atlancie fanów Paladins.

ESPORTER
Dowiedz się więcej na temat: paladins
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy