Reklama

Profesjonalni gracze Call of Duty domagają się zmian po inauguracji sezonu Halo Infinite

​Premiera Halo Infinite bardzo mocno odbiła się na społeczności Call of Duty. Działania 343 Industries dały graczom do myślenia i zmotywowały ich do zastanowienia się nad przyszłością Vanguarda.

Call of Duty vs Halo

Ta wyjątkowa rywalizacja powróciła właśnie po wielu latach przerwy. Esportowa scena Halo czasy swojej świetności przeżywała ponad dekadę temu i od tego czasu królem konsolowych shooterów pozostawało Call of Duty. Activision wykorzystało to do zaangażowania się w rynek battle royale, zbudowania jeszcze większej społeczności, odświeżenia silnika CoD-a i zmiany kierunku rozwoju tej serii. Kilka dni temu Halo wyszło z cienia i okazało się, że przez te wszystkie lata 343 Industries pracowało nad produktem kierowanym w dużym stopniu do społeczności competitive.

Reklama

Nie ulega wątpliwości, że 343 zrobiło po prostu dobrą grę. Mieli sześć lat na stworzenie tytułu dopracowanego do perfekcji i dostarczającego mnóstwo frajdy fanom shooterów. Halo Infinite bierze znane z poprzednich odsłon mechaniki, wynosi je na jeszcze wyższy poziom i wzbogaca o kilka nowości, które czynią całe to doświadczenie kompletnym. Chociaż nie jest to gra idealna, w porównaniu do zbugowanego do granic możliwości Battlefielda czy pełnego glitchy i nieprzemyślanych decyzji Vanguarda, Halo wypada doskonale.

Do krytyki w kierunku Sledgehammer i Activision fanów Call of Duty zmusiła jednak nie jakość Halo Infinite, tylko decyzje podejmowane wokół społeczności competitive. 343 Industries dokonało bowiem kilku prostych decyzji, o które profesjonalni gracze i fani esportu prosili od lat.

Beta multiplayera ruszyła z trybem rankingowym oraz skinami drużyn esportowych. Od pierwszych minut beta testów Halo daje znać o swojej scenie profesjonalnej i zachęca graczy do zaangażowania się w jej rozwój i wsparcia organizacji. Zaraz po premierze dostaliśmy również zapowiedź kalendarza esportowego. Abstrahując nawet od formatu, który wraca do klasyki rodem z CWL i jest o niebo lepszy od Call of Duty League, sezon zaczyna się znacznie szybciej. Zapaleni miłośnicy Halo Infinite już kilka dni po premierze mogli oglądać pierwsze kwalifikacje do Halo Championship Series. Chyba nie trzeba tutaj dodawać, że o CDL 2022 nie słyszeliśmy jeszcze słowa, a sezon rozpocznie się co najmniej w styczniu.

Przemyślane decyzje 343 komplementuje jeszcze doskonale plan rozwoju gry na cały przyszły rok, który deweloperzy opublikowali niedawno na kanałach social media. Wiemy dokładnie, czego możemy spodziewać się po tej grze i kiedy powinny ujrzeć światło dzienne najbardziej wyczekiwane zmiany oraz nowości.

Profesjonalni gracze Call of Duty odchodzą do Halo

Halo Infinite ujrzało światło dzienne w bardzo niefortunnym dla Call of Duty momencie. Gracze na pewno ucieszą się, że po tak słabej premierze Battlefielda 2042 jest jeszcze jakaś alternatywa. Wielu fanów serii nie ma ochoty z powrotem grindować tych samych broni i męczyć się z gameplayem wzbogaconym w tym roku o całą masę glitchy. Po paru tygodniach od premiery niektórzy jasno dali do zrozumienia, że drugą szansę dadzą grze w przyszłym roku, kiedy wreszcie pojawi się League Play. Profesjonaliści będący częścią Call of Duty League nie mają jednak takiego komfortu.

Octane sugeruje w rezultacie, żeby Call of Duty wreszcie zabrało się do roboty, a z ust takich legend jak Clayster padają słowa, że nie może doczekać się swojej emerytury. FormaL skończył karierę pod koniec minionego sezonu, otwarcie mówiąc o braku chęci do grindu. Kiedy tylko Halo Infinite zaliczyło swoją przyspieszoną premierę, były profesjonalny gracz wrócił nagle do tego samego grindu i planuje udział w HCS Raleigh.

Niektórzy profesjonalni gracze, którzy nie znaleźli miejsca w CDL w tym roku, już teraz zdecydowali się spróbować swoich sił w Halo Championship Series. Dzięki otwartemu formatowi turniejów wiele zawodników z Call of Duty tworzy po prostu własne drużyny i będzie miało okazję sprawdzić się w kwalifikacjach przeciwko innym silnym ekipom. Wysoki placement może pozwolić wielu graczom nie tylko na udział w pierwszym Majorze, ale nawet podpisanie przez jakąś organizację i zmianę ścieżki swojej kariery.

Pojawiają się również obawy, że premiera Halo może odbić się na scenie Challengers w Call of Duty: Vanguard. Przez dwa ostatnie sezony był to drugi tier rozgrywek, który pozwalał zawodnikom wciąż grać na wysokim poziomie i potencjalnie pokazać się z dobrej strony przed poszukującymi nowych talentów organizacjami. Motywacji do rywalizacji w Challengers nie ma zbyt wiele i kiedy Halo wychodzi z serią turniejów, wysoką pulą nagród i otwartym formatem rozgrywek, drugi tier Call of Duty może po prostu zmienić grę.

Amerykański Twitter jest aktualnie przepełniony Halo, a profesjonaliści otwarcie mówią, że Sledgehammer musi wziąć się do roboty. Wszystkie te wydarzenia warto jest jednak traktować z przymrużeniem oka. Halo jest w trakcie tzw. "honeymoon phase". Wychodzi nowa gra, w oczach zmęczonych CoD-em graczy jest bliska perfekcji i wszyscy zaczynają zwiastować koniec sceny esportowej Call of Duty. Prawda jest taka, że od początku CDL dostawaliśmy słabe, niedopracowane tytuły, które nawet w najmniejszym stopniu nie brały pod uwagę potrzeb społeczności competitive. Scena dalej miała się jednak dobrze, zobaczyliśmy wiele widowiskowych spotkań, a Simp i aBeZy dostarczyli nam kilka sytuacji, które przeszły do historii naszej sceny.

Najlepsze co może wyniknąć z tej sytuacji dla Call of Duty to obawa Activision o przyszłość CDL. Może deweloperzy i wydawca zobaczą pozytywny feedback wokół formatu i trybu rankingowego Halo Infinite, zostawią Warzone w rękach casuali, a trybem multiplayer postanowią dogodzić nieco bardziej scenie esportowej i weteranom serii.

ESPORTER
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy